poniedziałek, 22 czerwca 2015

5 powtarzalnych sytuacji w młodzieżówkach



Cześć! Dzisiaj przychodzę do was z postem, który planowałam od dawna, poświęconym pięciu schematom w młodzieżówkach, które są tak wyświechtane, że aż męczące. Chciałabym się dowiedzieć, czy tylko ja jestem tak upierdliwa i się czepiam, czy są jeszcze inni tacy. :)
Przypominam tylko, że piszę o swoich własnych przemyśleniach i drażniących mnie rzeczach, nie biję i nie rzucam na stos osób, które mają odmienne zdanie. Jeśli tak jest - podziel się tym ze mną w komentarzu, z wielką chęcią zapoznam się z twoją opinią.
Po tym wstępie możemy zaczynać!



Dziwny prolog

Wypożyczasz/kupujesz książkę – przyciągająca wzrok okładka, ciekawy opis z tyłu i intrygujący tytuł. Cóż, po raz kolejny przekraczasz dozwolony limit książek w bibliotece albo wydajesz jak zwykle za dużo, ale przecież masz przed sobą perspektywy wspaniałej uczty literackiej, prawda?

A potem czytasz prolog i bańka mydlana prysła. Deszcz, mgła i tajemnicze postacie. Rozmowy o porwaniach, okupach, przepowiedni, umowach, itp. Opisy boleści głównej bohaterki. Weźmy na przykład taką sagę „Szeptem” – każda z czterech części zaczyna się prologiem, bardzo mrocznym prologiem, pełnym piór, ciemności i upadłych aniołów. Tak miałam właśnie z pierwszą częścią, gdy po kilkustronicowym bardzo mrocznym prologu zaserwowano mi dziesięć rozdziałów opisujących codzienne życie amerykańskiej nastolatki.

Jest wiele świetnych serii,  które nie mają żadnych prologów, np. „Niezgodna”, „Harry Potter” czy „Igrzyska śmierci”. Nie mówię od razu, że takie wstępy to zło – złem są takie, które są przesadzone, odstraszają nas wrzucaniem od razu na głęboką wodę czy nie mają zbyt wielkiego powiązania z resztą książki jak najbardziej. Taki prolog w „Zmierzchu” – wiele można niezbyt pochlebnego powiedzieć o tej serii, ale akurat on był dobrze napisany, intrygujący i zachęcał do czytania.


Metody działania

Nasza główna bohaterka napotkała właśnie miłość swojego życia albo stara się rozkminić, o co chodzi w rzucanych jej tajemniczych aluzjach.

Jeśli chodzi o tą pierwszą możliwość – wynajmuje do tego uczynną przyjaciółkę, rozgląda się po uniwersyteckim kampusie czy podgląda, co robi miłość jej życia podczas nudnego wykładu. Czasami robi to z „czystej ciekawości”, tłumacząc to różnie, np.:

Cóż, ten okropny chłopak oblał mnie kawą, gdy otwierał drzwi. Dlatego teraz muszę patrzeć jak ten niegodziwiec podczytuje książkę pod ławką. Trzeba znać swojego wroga, prawda? Co on czyta? Pewnie to pozer, chce udowodnić, że mimo tego wyglądu greckiego boga ma też mózg. Nie wierzę, że jakaś głupia idiotka może ślinić się na jego widok. Widzicie X? Ciągle się na niego gapi.

Dlatego, czytając książkę jestem w stanie stwierdzić (na jakieś 85% dobrze), w kim zakocha się główna bohaterka. To strasznie męczące. Czy autorzy (choć to głównie autorki…) nie mogą stworzyć postaci, która nie ulega takim porywom albo zachowuje się racjonalnie, czytaj: nie śledzi, nie ignoruje, gdy zagada, albo sama zaczyna rozmowę NA LUZIE, bez wyobrażania sobie wyglądu ich przyszłych dzieci? Nie wiem, może to ze mną jest coś nie tak i dlatego tak się nie zachowuję?

Co do drugiej opcji – tej z rozkminianiem aluzji – czy internetowy risercz to jedyne na, co cię stać, droga autorko? Naprawdę? Żałosne wydaje mi się wpisywanie przez bohaterkę haseł w wujku Google: wampiry; zimne istoty; upadłe anioły; cheszwan. Jeszcze bardziej żałosne wydaje mi się podglądanie wszystkich możliwych portali społecznościowych czy rozmawianie z kolegami (Czy nie zauważyłeś niczego dziwnego w Patchu?). Dziewczyny, nie zachowujcie się jak desperatki, nie nadinterpretujcie, ani nie rzucajcie się na siłę – mówię to ja, dziewczyna z matfizu (75% klasy to chłopcy) i posiadaczka siedmiu kuzynów w wieku 16-24 :) A tak często postępują bohaterki tych książek :(


Trójkąty miłosne

Nic nie irytuje mnie tak bardzo jak źle napisany trójkąt miłosny. Nic.
To sprawia, że czuję się odmóżdżona przez resztę lektury i jest koszmarne. W większości przypadków dokładnie wiadomo, co dyktuje bohaterce serce, a co rozum, i co do której opcji bardziej się skłania. Po co to? Bo każdy ma to ja też? A jeszcze gorzej jest, gdy bohaterka nie może się zdecydować, czyli zwodzi oboje albo prosi o więcej czasu: America z „Rywalek” czy Allie z „Wybranych”. Równie irytujący jest sam wątek miłosny – bohaterka przyjeżdża do nowej szkoły czy miejsca (Allie z „Wybranych”, Kylie z „Wodospadów cienia”) i od razu zakochuje się w niej dwóch superprzystojnych gości.

Co nie oznacza, że w ogóle nie lubię trójkątów miłosnych. Dobrze poprowadzone fajnie dopełniają serię albo stwarzają nowy problem do pokonania, są ważnym punktem fabuły, ale nie są niezbędne. Jestem absolutnie zakochana w trójkącie miłosnym z „Diabelskich maszyn” (UWAGA SPOJLER choć według mnie Tessa nie kochała Jema tak bardzo jak Willa, bardziej w przyjacielski sposób) czy z „Igrzysk śmierci”.


Niepowtarzalnie piękna

Jak wiele dziewczyn znacie, które możecie uznać za wyjątkowo ładne? Albo za piękne?
U mnie w liceum jest wiele całkiem ładnych dziewczyn, ale nie ma chyba żadnej tak pięknej, że ludzie odwracają się za nią na ulicy. A więc dlaczego w większości młodzieżówek autorzy skupiają się tak bardzo na urodzie?

Błagam, to jest o wiele bardziej krzywdzące niż te wszystkie plakatu superchudych modelek, które niby powodują tyle kompleksów! Dziewczyny, które to czytają i czasami mają koło trzynastu- , czternastu lat mają wpajane, że uroda to najlepsze co może je w życiu spotkać. Czytają o tych wszystkich bohaterkach, w dialogach ktoś ciągle wtrąca, jakie to one nie są piękne, albo to ich przyjaciółki wymieniają ich zalety i porównują się z nimi. Albo gdy autor wpycha wszędzie chamskie wzmianki o ich pięknie, aby tylko nikt przypadkiem nie zapomniał o tym, że ma powodzenie.  Ale to tylko jakaś szóstka w mojej osobistej skali irytacji. Wiecie, co jest gorsze? Gdy bohaterka uporczywie uważa się nadal za brzydką albo ciągle krytykuje swój wygląd!

Dajcie spokój, drogie autorki amerykańskich bestsellerów. Nie wiem, jak jest w waszym kraju kukurydzą rosnącym, ale u nas nie widujemy na ulicach samych supermodelek, a wyrabianie kompleksów i parcia na urodę u dziewczyn jest ZŁE. ZŁE jak plany Dundersztyca razem wzięte.
Ile razy mieliśmy w „Igrzyskach” wzmiankę o urodzie Katniss, a ile razy udowodniła nam swoją odwagę? Czy to, że Tris z „Niezgodnej” nie była zbyt ładna cokolwiek zmieniał w jej dokonaniach? Czy to, że Rose z „Akademii wampirów” zdawała sobie sprawę z własnej urody i była pewna siebie sprawiało, że była uważana za idiotkę? Czy jest coś wstydliwego w tym, że uważamy siebie za ładne?

Młodzieżówki naprawdę potrzebują więcej bohaterek, których uroda nie będzie podkreślana na każdym kroku, ale nie zaniżana. Mają nas inspirować swoimi czynami i charakterem.


Miłość od pierwszego wejrzenia

Wiecie, o co chodzi. Szkolnym korytarzem idzie dziewczyna. Nowa, świeżo sprowadzona do miasteczka, z naręczem książek w ręce i zagubioną miną. Potyka się o swoje własne nogi i upada a z opresji wybawia ją przystojny młodzieniec (no błagam, on zawsze jest przystojny!). Nagle nawiązuje się kontakt wzrokowy i bach! Wielka miłość! Nawet jeśli damy im trochę czasu, potem czytamy myśli bohaterki wypełnione nim, a on stwierdza, że zakochał się w niej od samego początku. Krótko po tym są gotowi dla siebie umrzeć. Trochę sztucznie, nie?
Jestem zwolenniczką lepszego poznania się bohaterów, bo to sprawia, że ich miłość wydaje się bardziej rzeczywista i głębsza. Kojarzycie Rona i Hermionę? Percy’ego i Annabeth? Gilberta i Anię?


Ten post jest bardziej o moich irytacjach, ale tylko dlatego, że nie jestem zwolenniczką schematów, a każda z wyżej wymienionych sytuacji jest bardzo często spotykana w młodzieżówkach.

To by było na tyle na dziś. Jeśli chcecie się ze mną nie zgodzić albo dodać coś od siebie - zapraszam do komentowania :)

PS: Już jutro ranking literackich ojców z okazji Dnia Ojca (łapcie ranking z matkami - klik :)), niedługo także recenzja pewnej książki (może ktoś zgadnie - Paryż, ojciec pisarz, dziewczyna w amerykańskiej szkole :)), a także jeden tag, do którego zostałam nominowana.

10 komentarzy:

  1. Zgadzam się z Tobą lecz nie do końca.
    Mnie bardziej irytują te "mody" na rynku. Zmierzch jest bestsellerem? Nie kupisz nic innego w księgarni.
    "Igrzyska śmierci" ? Wprowadźmy rebelię i dystopię i sprzedawajmy to wszędzie gdzie się da!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, i te reklamy na okładkach książek: "Dla fanów Zmierzchu", "Wykracza poza uniwersum Igrzysk". Brrr.

      Usuń
  2. Podzielam Twoje zdanie :)
    Ach, te trójkąty miłosne... zaczęłam unikać książek, które już w opisie komunikują, że pojawi się taka historia. A najgorsze co być mogło pojawiło się w Cyklu "Dom Nocy". Każda kolejna część obfitowała w nowe "superciacha", w których bohaterka zakochiwała się z wzajemnością... Dostawałam białej gorączki w trakcie czytania tych... wielokątów :P
    Może również jestem czepialska :D Nic na to niestety nie poradzę :>
    Pozdrawiam!
    NiczymSzeherezada.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaczęłam pierwszą część Domu nocy, ale gdy tylko pojawił się jeden z tych panów zrezygnowałam. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Faktycznie te rzeczy są strasznie irytujące, ale najbardziej mnie dziwi to, że zazwyczaj takie książki osiągają sukces! To jest aż dziwne. Dużo osób zachwycało się sagą "Szeptem", a moim zdaniem jest ona beznadziejna. A w szczególności nie lubię Patcha :P Inni natomiast czepiają się "Zmierzchu", a to była jedna z pierwszym książek, które pokochałam.
    Pozdrawiam
    Victoria
    http://czytelniczemysli.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też nie lubię Patcha, a winą za takie postrzeganie Belli jako Mary Sue obarczam po trochu polskie tłumaczenie, bo w wersji angielskiej (którą czytałam) Bella jest naprawdę o wiele bardziej znośna, a nawet odpowiada Edwardowi bardziej ironicznie. Nie zmienia to faktu, że nie przepadam za "Zmierzchem", ale nadal pamiętam jak wciągnęła mnie ta seria :)

      Usuń
  5. To prawda. Ile z tych rzeczy tutaj się powtarzało w książkach, to jakaś masakra!
    http://gabrysiekrecenzuje.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałam jeszcze napomknąć, że bardzo wiele bohaterek jest rudych albo kasztanowowłosych - Clary, Bella, Nora, America. To chyba też było dość modne jakiś czas temu :)

      Usuń
  6. Święta prawda! Szczególnie nie lubię trójkątów miłosnych (oprócz tego w "Maybe Someday")

    http://czytam-ogladam-recenzuje.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Och, schematy w wyglądzie to nic w porównaniu z tym jak w każdej młodzieżówce jest główna bohaterka z jakiejś wyznaczonej rubryki. Charakterna, Wojowniczka itd. Nie można stworzyć postaci realnej, jak czytelnicy? Kogoś kto z charakterem ma w pakiecie mózg, bo niektóre wyczyny głównych bohaterek mnie zadziwiają... Chciałabym znaleźć książkę, a najlepiej serię, w której wyraźnie pokazane byłyby wady głównego bohatera. Ale i tak najlepszą rzeczą są związki. Przyznaję, że "kazirodztwo" u Jace'a i Clary nie przeszkadzało mi tak bardzo jak takie KOMPLETNE niezdecydowanie. Oni po prostu już nie mogli zmienić właściciela ich serc. Oddali je sobie nawzajem, choć było to niepoprawne. Wydaję mi się, że w realu ludzie nie mają problemu z odróżnieniem czystej przyjaźni od uczucia romantycznego. W Diabelskich Maszynach to był mój problem. I choć uważam, że Tessa się wykazała, pokazała swoją wartość, to jednak była ślepa i okrutna tak bardzo raniąc Willa, gdy uczucie pomiędzy nią a Jemem było tylko przyjaźnią. Piękną, ale nie było tam płomienia. Taka ślepota to największe złooo...

    OdpowiedzUsuń