Zawsze czytałam lektury. Nie
mogłam powstrzymać się przed radością z okazji mówienia o książkach na
lekcjach, z analizy wydarzeń, z pisania charakterystyk bohaterów. Byłam
absolutnym świrem. W podstawówce napisałam nawet list miłosny do Tomka Sawyera
(na którego końcu go jednak rzuciłam, byłam okropna). Pamiętam pierwszą lekturę
w podstawówce - "Anaruka, chłopca z Grenlandii". To była książka,
która zniechęciła mnie do czytania na rok. Wyniosłam z niej tylko tyle, że ten
chłopiec jadł mydło. To naprawdę zmieniło moje życie.
Wiecie co mnie denerwuje po
jedenastu latach kształcenia? Podejście do nauki i zdobywania wiedzy, w tym
lektur. Oczywiście, post ma skupiać się właśnie na nich, więc daruję sobie
dzisiaj wrzucanie na polski system oświaty.
 |
Moja kolekcja lektur :) |
Pokochałam "Małego
księcia" i "Romea i Julię". Uważam "Moralność pani
Dulskiej" czy "Balladynę" za coś wspaniałego i na pewno nie
miałabym okazji przeczytać ich, gdyby
nie były lekturami.
Zmęczyłam
"Krzyżaków" i "Quo vadis" w gimnazjum, wcześniej "W
pustyni i w puszczy". Nie dogadałam się z Sienkiewiczem. Nie podszedł mi
także Goethe ze swoim cierpiącym Werterem i Mickiewicz z pokręconymi i
chaotycznymi "Dziadami".
I wiecie co? Mam do tego
prawo.