Książka opisuje dzieje Robinsona Crusoe, syna zamożnego kupca. Robinson nie chce wieść nudnego żywota jak jego ojciec, jako 17-latek ucieka z domu i zaciąga się na kolejne statki. Podczas jednej z wypraw jego statek rozbija się, a Robinson jest jedynym ocalałym. Trafia na bezludną wyspę, gdzie ‒ jak się okaże ‒ spędzi następne dwadzieścia osiem lat. Powoli zagospodarowuje się tam, buduje dom, uprawia zboże, oswaja kozy i papugę, wytwarza naczynia. W przetrwaniu pomagają mu znalezione przedmioty z innego rozbitego statku. Po latach na jego wyspę trafiają ludożercy, a Robinsonowi udaje się ocalić z ich rąk jedną z ofiar. Ocalałego krajowca nazywa Piętaszkiem. Po pewnym czasie do wyspy przybija statek z piracką banderą, którym kierują zbuntowani marynarze. Robinson pomaga kapitanowi odzyskać panowanie nad statkiem i może wrócić do rodzinnej Anglii.
Przypadki Robinsona Crusoe tłumaczone są na wszystkie możliwe języki. Wszędzie jednak oryginał uległ znacznym zmianom, stosownie do ducha miejscowego. Podobnie postąpił tłumacz tego wydania, Władysław Ludwik Anczyc.
Pierwszy raz czytałam „Przypadki Robinsona Crusoe” w piątej klasie podstawówki i pamiętam, że polubiłam tę lekturę, chociaż nie pokochałam tak jak kilka miesięcy później „Hobbita”. Była to rozpadająca się w rękach, stara książka i niewiele pamiętałam z jej pierwszej lektury, więc miło było sięgnąć po tą powieść jeszcze raz, szczególnie w tak ładnym wydaniu.
Chyba nigdy później nie czytałam książki o rozbitku na bezludnej wyspie i właśnie konkretnie ten główny wątek zapadł mi najbardziej w pamięć: to, w jaki sposób Robinson radził sobie zupełnie sam. Już chociażby z czysto naukowego powodu (co jeśli kiedyś sam się rozbijesz statkiem?...) warto przeczytać tą książkę.
Poza tym – nie rozwodząc się za długo o takim klasyku – jest to po prostu świetna powieść przygodowa. Nic się nie dłużyło, opisy przyrody były interesujące, a nie męczące jak to często bywa i przez to pomijane przez czytelników (ja robię to notorycznie, „Pana Tadeusza” praktycznie przekartkowałam…), a do tego była naprawdę emocjonująca. Los stawiał przed Robinsonem kolejne przeszkody, on sam wymyślał i miał nadzieję na ucieczkę z wyspy i obserwowanie tych zmagań naprawdę mnie wciągnęło. Kilka scen jednak nie do końca mi się podobało, co psuje w moich oczach samą postać głównego bohatera, ale jednak nie całą tą historię.
Podsumowując – myślę, że warto przeczytać tą książkę, bo wnosi coś niesamowitego do naszego życia i odrywa od rzeczywistości, a przecież to jest zadanie literatury, prawda?
Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu MG!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz