poniedziałek, 29 lutego 2016

Podsumowanie lutego


Luty dobiega już końca, więc czas na podsumowanie miesiąca :)





To był dziwny i zabiegany miesiąc, nawet pomimo ferii miałam mnóstwo rzeczy do zrobienia i dnie wypełnione zakuwaniem. Kto jest na biolchemie, ten wie jak biologia potrafi dać w kość :)


W tym miesiącu przeczytałam sześć książek:

1. "Historie o zwykłym szaleństwie" Charlesa Bukowskiego (o których jeszcze napiszę na blogu, bo nadal trawię tę książkę).

2. "Rzeźnia numer 5" Kurta Vonneguta (recenzja już się pisze)


3. "Osobliwy dom pani Peregrine" Ransoma Riggsa (recenzja na dniach), który postanowiłam sobie przypomnieć ze względu na zbliżającą się ekranizację


4. "Ta dziewczyna" Colleen Hoover


5. "November Nine" Colleen Hoover (recenzja link)


6. "Światło, którego nie widać" Anthony'ego Doerra, o których nawet nie chce mi się pisać, bo mnie rozczarowały i sama nie wiem, co myśleć o tej książce.


W tym miesiącu zaczęłam także mnóstwo książek m.in. "Równoumagicznienie" Pratchetta, "Pana Tadeusza" (o którym napisze kiedyś hejterski post, za co z góry przepraszam mija polonistkę :)) czy "Opactwo Northanger" Jane Austen, które będzie chyba jedyną książką z powyższych, jakie dokończę.

I najważniejsze - wróciłam po długiej przerwie do prowadzenia bloga, dając sobie drugą szansę. Mam mnóstwo pomysłów na nowe posty, a w tym jedną serie o bohaterach, więc do dzieła! :)


sobota, 27 lutego 2016

#18. "November Nine"/"Dziewiąty listopada" - Colleen Hoover



Okładka książki November Nine
z goodreads.com
Tytuł: November nine
Autor: Colleen Hoover
Wydawnictwo: Atria Books
Data wydania: 10 listopada 2015
Ilość stron: 320


This is a love story between a guy (me) and a girl (Fallon).
I think.
Can it even be considered a love story if it doesn’t end with love?
Mysteries end when the mystery is solved.
Biographies end when the life story has been told.
Love stories should end with love, right?
Maybe I’m wrong, then. Maybe this isn’t a love story. If you ask me…I’d say this might even be considered a tragedy.
Whatever it is—however it ends—I promised I would tell it. So without further ado.
Once upon a time…I met a girl.
THE girl.
 (z goodreads.com)



Natknęłam się na tą książkę podczas wędrówki po pewnej anglojęzycznej bibliotece i nie mogłam przejść koło niej obojętnie. W końcu to Colleen Hoover! :) Udowadnia, że można pisać o miłości dla młodzieży, co więcej można pisać o niej z przesłaniem i wrażliwością. Czytałam wszystkie jej książki wydane do tej pory w Polsce, a także dodatki i „Confess” po angielsku, i z każdą jej książką kocham ją coraz bardziej. Jest jedną z niewielu autorek młodzieżówek, po których książki sięgam w ciemno.

                Fallon jest młodą kobietą, córką znanego aktora. Mając szesnaście lat o mało co nie zginęła w pożarze willi swojego ojca, co pozostawiło na jej ciele wiele widocznych blizn i tym samym przekreśliło aktorską karierę. Dokładnie dwa lata później – dziewiątego listopada – spotyka się ze swoim ojcem w kawiarni, ale rozczarowuje się widząc, że traktuje ją lekceważąco jak zawsze. W tym momencie wkracza Ben – student pisarstwa – i pomaga jej wybrnąć z trudnej rozmowy z ojcem, udając jej chłopaka. Spędzają ze sobą resztę dnia i umawiają się, że od tamtej pory przez pięć lat w dniu dziewiątego listopada będą się spotykać, a przez resztę roku nie będą mieli ze sobą kontaktu, a Ben na podstawie tego napiszę swoją debiutancką książkę.

                Jak to u pani Hoover bywa – nakreśliła świetnych bohaterów. Fallon bardzo wstydzi się swoich blizn, ukrywa je pod ubraniami, a twarz za taflą włosów. Mimo swojej nieśmiałości, wzbudza sympatię (szczególnie że jest wielką miłośniczką książek). Podoba mi się to, że dąży do swoich celów mimo dezaprobaty ojca, jest zdecydowana i twardo stąpająca po ziemi. Ben za to wydał mi się bardzo podobny do innych bohaterów książek Hoover, ale i tak go polubiłam. Jest po prostu zwykłym, sympatycznym chłopakiem, odważnym i charyzmatycznym.

                Sama fabuła to skakanie w akcji o rok do kolejnego dziewiątego listopada. Historie poznajemy dwutorowo – z punktu widzenia Fallon i z punktu widzenia Bena – a w punkcie kulminacyjnym opowieści czytając maszynopis książki chłopaka. Trochę żałuję, że nie dane było zobaczyć także innych dni z ich życia, ale rozumiem, że taki był zamysł tej książki ;) Z utęsknieniem czekałam na kolejne spotkanie Bena i Fallon, ich zabawne rozmowy i zmiany w ich życiu. Po trzecim dziewiątym listopada nie mogłam się oderwać, czułam wiszące nad głową kłopoty, a zakończenie… Cóż, pani Hoover zdecydowanie wie i po raz kolejny pokazuje, że potrafi totalnie zaskoczyć czytelnika detonując mu bombę z opóźnionym zapłonem w sercu i mózgu!

                Podsumowując – zdecydowanie polecam tą książkę fanom nie tylko Colleen Hoover, ale i dobrych obyczajówek. Historia Bena i Fallon wciągnęła mnie całkowicie na kilka godzin, a tym czasie zdążyła roztrzaskać mi serce i skleić z powrotem. Jeśli macie ochotę na lżejszą opowieść o miłości, a jednocześnie nie być zażenowanym głupotą i jej marnym poziomem, to sięgnijcie po „November Nine”, bo słowa ‘głupota’ i ‘marny poziom’ byłyby dla niej obrazą.



Ocena – 10/10